Za oceanem kwitnie nowa moda – na niemycie się. I o ile w polskim wydaniu nieużywanie dezodorantu czy mydła wciąż brzmi jak propozycja z kosmosu, tak celebryci z USA chwalą się, że prysznic biorą raz w tygodniu, a włosy myją od święta. A wszystko to w ramach życia zgodnego z naturą…
Wszystko zaczęło się trzy lata temu, kiedy to Julia Roberts przyznała się u Oprah Winfrey, że nie używa dezodorantu, a kąpiel bierze raz w tygodniu. Aktorka tłumaczyła także, że składniki antyperspirantów są niebezpieczne, mają szkodliwy wpływ na zdrowie (aluminium, ftalany, parabeny) i zachęcała do tego, by tak jak ona próbować na co dzień wywierać pozytywny wpływ na środowisko. Co ciekawe aktorka nie jest jedyną gwiazdą, której tryb życia przyprawia o ból głowy amerykańskich marketingowców od higieny. Dla Jessiki Simpson niemycie zębów jest normą, dla Roberta Pattisona włosy nie potrzebują szamponu, by lśnić, a Charlize Theron przeprasza się z prysznicem wyjątkowo rzadko…
Rzecz w tym, że przyczyną takiego wstrętu do wody jest właśnie ekologiczny styl życia. Zwolennicy czystego naturalizmu postulują więc, by zamiast mydła używać naparu z mydlnicy lekarskiej, zamiast dezodorantem przecierać skórę pod pachami plasterkami cytryny lub sodą oczyszczaną, a pastę do zębów wyrabiać z ziaren kopru włoskiego i ususzonej mątwy. Przekonują też, że detergenty w kosmetykach i proszkach do prania są jak karma dla glonów jezior i rzek. Kilogram odprowadzonych do wód fosforanów powoduje 350-kilogramowy wykwit glonów (np. sinic), co wiąże się z odbieraniem tlenu rybom i zagłuszaniem innych roślin.
Dobre i złe bakterie
Jak się okazuje, nadużywanie antybakteryjnych mydeł, a także płynów do mycia podłóg, blatów i toalet może powodować nie tylko wysuszenie i podrażnienie skóry, lecz także zaburzenie równowagi w środowisku naturalnym. Niestety mydła bakrteriobójcze nie rozróżniają, którą bakterie są dobre, a które złe, i usuwają wszystkie ich rodzaje. Takim składnikiem kosmetyków do mycia i pielęgnacji ciała, obwinianym o samo zło, jest triklosan – silny środek przeciwbakteryjny dodawany w Ameryce niemal hurtowo do płynów do mycia rąk na sucho, szamponów czy mydeł. Oprócz eliminowania dobrych bakterii środek wysusza i podrażnia skórę.
O ile w krajach Unii Europejskiej jego dopuszczalne stężenie jest regulowane specjalną dyrektywą kosmetyczną, tak w Ameryce nikt tego nie kontroluje. Nieprzyjaznymi składnikami wkładanymi do mydeł, szamponów i past do zębów są też siarczany, np. sodium lauryl sulfate – środek drażniący, który powoduje zaczerwienienia skóry, zaburza wzrost włosów i nasila infekcje intymne. Dlatego wbrew temu, co pokazują nam reklamy, coraz więcej osób uświadamia sobie, że obecność niektórych bakterii na naszym ciele jest rzeczą konieczną.
Myć się czy nie myć, oto jest pytanie
Dla statystycznego Amerykanina, zużywającego rocznie przeszło 11 kg mydła (Polak zużywa średnio 7 kg) rezygnacja z codziennego prysznica jest nie do pomyślenia. Większość z nas nie wyobraża sobie życia bez mydła, dezodorantu, chusteczek antybakteryjnych czy produktów zabijających bakterie „na śmierć”. Prawda jest jednak do bólu prosta – statystycznie zdrowsze i bardziej odporne na alergie są dzieci wychowywane na wsi, gdzie mają stały kontakt z bakteriami np. poprzez częstsze przebywanie wśród zwierząt. Zdecydowanie za mało osób zdaje sobie sprawę, że szorując się kilka razy dziennie mydłem antybakteryjnym, niszczymy nasz własny ekosystem. Przez wynalezienie preparatów antybakteryjnych, ale też nadużywanie antybiotyków stajemy się dziś ofiarami własnego sukcesu. Czy to oznacza, że mamy się nie myć? Na szczęście specjaliści odpowiadają, że żadna skrajność nie wychodzi człowiekowi na zdrowie. Dlatego szybki prysznic raz dziennie z użyciem łagodnego środka myjącego to podstawa. Mycie włosów – niekoniecznie codziennie. Bo myć się trzeba, ale nie przesadnie.
Przeczytaj nasz poradnik “Jak oszczędzać wodę w łazience”
Źródło:
Wysokie Obcasy: Życie bez mydła
Wysokie Obcasy: Brudasy